poniedziałek, 21 października 2013

Lepiej późno niż później

Lepiej późno niż później (albo nawet wcale). Kilka dni temu stuknął miesiąc od czasu mojego wyjazdu z Polski. Wielu z Was obiecywałam, że będę pisać bloga od samego początku mojego pobytu w Londynie i naprawdę taki miałam zamiar, ale pierwsze trzy tygodnie były... cóż, ciężkie.  W ciągu tego czasu zdążyłam się solidnie rozchorować, zagrozić pozwem sądowym firmie kurierskiej a następnie wziąć zakładnika, by odebrać od niej paczkę, później dwa razy zrobić sobie wycieczkę na ostry dyżur, szukać na gwałt nowego mieszkania i wreszcie spróbować się pozbyć afgańskiego stalkera, który przez dwa tygodnie od przyjazdu składał się moje całe życie towarzyskie. Więc nie, nie miałam czasu ani głowy do tego, by pisać. Do tych trzech tygodni będę jeszcze wracać, nadrabiając zaległości w relacji na blogu.
Wyleciałam z Polski 18 września. Przed wyjazdem słyszałam od różnych ludzi "chociaż odrobinę za nami tęsknij", "tylko nie wyjdź za mąż za Anglika", "spodoba Ci się, zostaniesz i pewnie już nie wrócisz...", "tylko tam nie przytyj" (kochana mamo, jeśli to czytasz, to przesyłam buziaczki znad bezwstydnie słodkiego eklerka) oraz "jesteś odważna, że wyjeżdżasz aż na dziesięć miesięcy". To ostatnie słyszałam kilka razy i słyszę je nawet tutaj.Tymczasem nie, to nie jest tak, że jestem odważna. Ja po prostu nie bardzo wiem co robię. Wbiłam sobie do tej upartej głowy, że znajdę sposób by uciec z tego kraju choćby na kilka miesięcy. MUSZĘ wyjechać i już. Przerobiłam kilka opcji i w końcu padło na Londyn. Więc tak, zamiast realizować już Plan (Długoterminowy na Życie), na ćwierćwiecze strzeliła mi do głowy emigracja i to pod erasmusowym szyldem. Taki emocjonalny odpowiednik bycia jednorożcem i hasania po tęczy*, zamiast no nie wiem... zostać i realizować Plan. Jakikolwiek.


Postaram się by moim relacjom z Londynu przyświecało motto Tuwima. Może nie zostanę nieboszczykiem, bo nie mogłabym wtedy pisać (a tym bardziej mieć czytelniczego powodzenia), ale ze znośną dozą perwersji postaram się żyć na krawędzi i zdawać z niej relację (przynajmniej ze wstępu dowiedzieliście się, że całkiem mi to wychodzi). Cokolwiek ciekawego mnie tu spotka, na pewno tu trafi w formie notki. Jeśli nagle w Anglii odnajdę sens życia, to też dam znać. Choć jeśli już, to raczej będzie to sens życia według Monty Pythona.


*metafora wszystkiego co tylko pasuje i się nawinie, zapożyczona od Piotrka Kwinty